Fantastyczne zwierzęta - Ćmy
W którym miejscu w dziejach naszej Planety zapisały się ćmy? Najnowsze badania sugerują, iż miało to miejsce 200 milionów lat temu, a więc w początkach ery panowania dinozaurów...
Na pierwszy rzut oka ćmy nie są tak barwne jak motyle i kojarzą się nam z szarymi stworzeniami przylatującymi nocą do światła. To krzywdzący stereotyp, który również w naszej kulturze przypiął łatkę brzydkiej ćmy i pięknego motyla. W rzeczywistości to cudowne owady, które nierzadko bardziej zaskakują niż motyle dzienne. Pora nocna nigdy nie była jednak człowiekowi bliska, wzbudzała w nim strach i lęk, a kryjące się w niej stwory były zwiastunami wszelkiego nieszczęścia i śmierci. Trudno się dziwić, iż takiej symboliki nie upatrywano w latających w promieniach słońca i mieniących barwami tęczy motylach dziennych. Choć oczywiście i tu znajdą się wyjątki. Naukowcy przypuszczają, iż to właśnie ćmy, uciekając przed odwiecznymi wrogami, nietoperzami, zmieniły porę aktywności na dzienną, rozpoczynając tym samym ewolucję w motyle. Zatem, kiedy pojawiły się pierwsze motyle, a właściwie pierwsze ćmy?
Z całą pewnością możemy stwierdzić, że współczesne ćmy to potomkowie starożytnej linii rodowej rzędu Lepidoptera, która ewoluowała wspólnie z linią roślin kwiatowych jakieś 130 milionów lat temu. Jednakże dopiero niedawne odkrycie w Niemczech skamieniałej ćmy liczącej od 190 do 200 milionów lat przesunęło prawdopodobną datę powstania rzędu Łuskoskrzydłych i skłoniło naukowców do wysnucia innej hipotezy. Głosi ona, że ćmy pojawiły się w okresie jurajskim, przed nastaniem ery kwiatów, a to by znaczyło, że również ich aparat gębowy posiadał inną konstrukcję niż obecnie znana nam ssawka. To prawda! Pierwsze ćmy, żyjące w środkowej jurze, posiadały aparat gębowy typu gryząco-żującego. Należy do nich rodzina Skrzydliniakowatych (Micropterigidae), żyjąca do dziś. Jej 8 przedstawicieli możemy spotkać nawet w Polsce. To najstarsze motyle na naszej Planecie, które nadal posługują się tym pierwotnym, prymitywnym aparatem gębowym. W czasach jurajskich nie było bowiem jeszcze roślin kwitnących (okrytozalążkowych). Naukowcy tłumaczą, iż ćmy te żywiły się wówczas pyłkiem roślin nagonasiennych, czyli drzew iglastych a raczej spokrewnionych z naszymi obecnymi drzewami iglastymi. Miały również spijać krople wilgoci z czubków niedojrzałych nasion tych drzew. Występujący głównie na południu naszego kraju Micropterix tunbergella, jako krewny jurajskiej "praćmy" nadal odżywia się pyłkiem (nie nektarem!) z drzew liściastych - dębów, buków czy jaworów, wykorzystując do tego celu gryzący a nie ssący aparat gębowy. Wraz z upływem milionów lat zaczęły pojawiać się pierwsze kwiaty, a wraz z nimi nektar. Ta ewolucyjna innowacja została wprowadzona przez rośliny w celu zwabienia i nagrodzenia owadów zapylających. Części żujące aparatu gębowego, czyli żuchwy i szczęki, zanikły na rzecz narządu ssącego - czyli ssawki lub trąbki (proboscis, stąd określenie motyli jako trąbowce). Jest ona zwinięta pod głową w stanie spoczynku. Najdłuższe trąbki posiadają ćmy z rodziny zawisaków, mogą dochodzić nawet do 28 cm długości jak u Amphimoea walkeri. Warto dodać, że to właśnie trąbka, która u motyli ewoluowała do narządu ssącego, odróżnia je od innych owadów i jest podstawą tradycyjnej klasyfikacji opartej na budowie aparatów gębowych.
Motyle dzienne wyewoluowały od wspólnego z ćmami przodka około 100 do 110 milionów lat temu, tworząc grupę zaledwie 7 rodzin w rzędzie Lepidoptera. W porównaniu do 134 rodzin motyli nocnych to drastycznie mało. Dlatego uważa się, że motyle dzienne są po prostu odgałęzieniem drzewa ewolucyjnego ciem. Pod względem ilości gatunków ćmy przewyższają liczbę motyli w stosunku wyższym niż osiem do jednego. Obecnie znanych jest około 17 500 gatunków motyli dziennych, co stanowi zaledwie około 12% ogółu motyli. Reszta to ćmy! Ich liczebność szacuje się średnio między 140 a 150 tysięcy.
Do ekranu, w którym zastosowano lampy o różnych długościach fal świetlnych przylatuje wiele owadów. to wspaniała lekcja entomologii na żywo. Ekran i patent kolegi Mirosława Maciąga
W tym roku po raz pierwszy miałem możliwość wykorzystania lamp ledowych, zasilanych powerbankiem o długości fal świetlnych w granicach 395 nanometrów - na zdjęciu po prawej
Któż z Was, wychodząc na letnie, wieczorne spacery nie zerknął na latarnię, pod którą w szalonym tańcu gromadziły się ćmy. Zjawisko przyciągania motyli nocnych przez światło do dnia dzisiejszego jest w pewnym stopniu naukową zagadką. Czy rzeczywiście ćmy rwą się do ognia, ku zagładzie, jak zauważył Bolesław Prus, kojarząc to zjawisko z zachowaniem człowieka w swoim dziele pt. "Lalka". Oczywiście istnieje szereg hipotez na ten temat, które popularność zyskiwały zwłaszcza w minionym wieku. Jedna z najbardziej powszechnych tłumaczy podążanie owadów za światłem jak za punktem nawigacyjnym, wykorzystując Księżyc lub gwiazdy do orientacji w terenie. Owady tym samym mogłyby korygować swój tor lotu, aby utrzymać źródło światła pod stałym kątem względem oka. Zanieczyszczenie nieba sztucznym światłem przez np. latarnie miejskie, stanowi jednak dla nich przeszkodę, a nawet pułapkę. Powodem są promieniście rozchodzące się refleksy a nie równoległe promienie, jak w przypadku emisji z naturalnych źródeł niebieskich. Tym samym ćmy, dolatując do lampy, wypadają z naturalnej trajektorii lotu i muszą wciąż korygować swój lot do wewnątrz, aby utrzymać stały kąt względem światła. Wpadają w spiralę, która przyjmuje kurs kolizyjny, prowadzący do kosmicznej katastrofy i zderzenia z reflektorem. Tak byłoby w teorii. Jednak w rzeczywistości taki geometryczny schemat trajektorii lotu rzadko zdarza się w naturze. Często możemy to zauważyć gołym okiem, iż owady latają w takich miejscach bez ładu i składu. A tor ich lotu przyjmuje charakter zawiłych pętli lub zwojów. Może to być spowodowane wieloma czynnikami zewnętrznymi, które zakłócają ten naturalny instynkt podążania do światła po ściśle wyznaczonej niewidzialnej ścieżce.
Pokrewne teorie dodają, iż zjawisko przyciągania przez Księżyc powoduje, iż w księżycowe noce owady latają wyżej, wykorzystując również tzw. reakcję grzbietową. Większość latających zwierząt ma tendencję do utrzymywania nad sobą jaśniejszego nieba. Innymi słowy nie są skore do latania do góry nogami. Dlatego też opadają w dół, gdy zauważą jaśniejsze pasmo pod sobą. Wywołuje to reakcję grzbietową i skorygowanie wysokości toru lotu, jak w sterowanym samolocie. Sztuczne światło zakłóca ten proces, gdyż rozjaśnia warstwy niżej, przyciągając pod nie tym samym owady, znajdujące się nad nim. W ten sposób ćmy wpadają w kolejną pułapkę, co też wykorzystywane jest przez badaczy.
Należy dodać, że światło przyciąga większość ciem aktywnych nocą, co jest zjawiskiem określanym jako fototaksja dodatnia. Jednak istnieją gatunki, które światło wręcz odpycha. Wraz z wynalezieniem lamp ultrafioletowych (UV) na początku XX wieku, używanych, dzięki ich bakteriobójczym właściwościom, do celów medycznych, odkryto również, że światło bogate w promieniowanie UV znacznie zwiększa jego atrakcyjność dla ciem. Dzieje się tak dlatego, że owady, a zwłaszcza ćmy, są szczególnie wrażliwe na część widma elektromagnetycznego UV. W latach 70. ubiegłego wieku Philip Callaghan opracował teorię przyciągania ciem przez światło w podczerwieni. Według badacza światło UV miałoby pomagać w rozprzestrzenianiu feromonów poprzez wynoszenie molekuł cząstek zapachowych do góry, które miałyby emitować fotony mikrofalowego promieniowania podczerwonego. Teoria ta nie uzyskała jednak większego zainteresowania, chociaż faktycznie światło częściej przyciąga samce niż samice. Rozbudowane sensille na czułkach samców doskonale wyczuwają przecież unoszące się cząsteczki feromonów samic bez względu na źródło i natężenie światła, i to nawet ze znacznych odległości.
Niektóre z różnic pomiędzy motylem dziennym (w górnym rzędzie) a motylem nocnym (w dolnym rzędzie) . Pierzaste czułki i dachówkowato złożone skrzydła w spoczynku, jak u pawic na zdjęciach, są charakterystyczne dla ciem. Stadium poczwarki jest również dobrym wyróżnikiem - motyle nocne tworzą kokony lub zakopują poczwarki w ziemi lub ściółce
Zasadniczo motyle od ciem nie różnią się znów aż tak bardzo. Wiele motyli, jak niektóre powszelatkowate, potrafi latać w nocy, jak również wiele ciem przystosowało się do dziennego trybu życia, na czele z tymi najbardziej imponującymi, np. madagaskarską Sunset Moth - Urania ripheus. Oczywiście istnieje kilka zasadniczych różnić. Motyle nie tworzą kokonów, skrywających poczwarki, tak charakterystycznych dla jednej z najpiękniejszych rodzin motyli nocnych - pawicowatych (Saturniidae). Nie zakopują się w większości w ziemi lub w ściółce, jak w zwyczaju mają to ćmy z rodziny zawisakowatych (Sphingidae). Choć przecież wiele gatunków modraszków (Lycaenidae) spędza życie pod ziemią nie tylko w formie poczwarki, ale nawet gąsienicy, współpracując z mrówkami w ich podziemnych metropoliach. Zatem wyjątki zdarzają się z jednej i z drugiej strony. Poza tym tylko ćmy składają skrzydła dachówkowato w spoczynku i posiadają pierzaste czułki z większą liczbą sensillum, sensorycznych organów wykrywających zapach feromonów. Czułki motyli dziennych zakończone są na końcu zgrubieniem – buławką. Pierzaste czułki ciem przypominają do złudzenia klasyczny grzebień do włosów. To przystosowanie jak i wiele innych ma oczywiście związek z porą lotu motyli i wykorzystaniem zupełnie innych zmysłów w nocy niż za dnia. Nie mieniące się w blasku słońca kolory i zmysł wzroku jest tu najważniejszy. W nocy nawigacja oparta jest głównie na bodźcach chemicznych, która jest przydatna zwłaszcza w poszukiwaniu partnera. Zaopatrzone w pierzaste czułki samce motyli nocnych potrafią dosłownie wyczuć płeć przeciwną. Odpowiedzialne są za to feromony - sygnały chemiczne unoszące się w powietrzu, wydzielane głównie przez samice. Feromony to związki lotne, a więc muszą składać się z cząsteczek na tyle małych, by unosić się w powietrzu, tworząc ślad, za którym może podążyć owad. Dzięki niezwykłym czułkom samce motyli nocnych potrafią zareagować nawet na pojedynczą cząstkę feromonu w powietrzu, i to z odległości kilku kilometrów. Ich pierzasta struktura tworzy większą powierzchnię niż u motyli dziennych, zdolną pomieścić więcej sensorycznych organów wykrywających zapach za pośrednictwem tzw. sensilli (pojedynczych sensillum). Ale jest jeszcze jedna cecha, z którą każdy z nas kojarzy ćmy a nie motyle dzienne – powinowactwo do światła.
Czy istnieje niebo doskonałe? W kilku miejscach w Polsce wytyczono tzw. ostoje ciemnego nieba, czyli obszary wolne od sztucznego światła, zakłócającego odbiór i widoczność nieba nie tylko ćmom, ale i nam. Na terenie takiej ostoi, w obszarach zabudowanych, stosuje się specjalnie dostosowane oświetlenie, przyjazne obserwowaniu gwiazd i innych ciał niebieskich. Według skali jasności nocnego nieba wg. Bortle’a niebo w centrum miasta utrzymuje wartość 9/8, co w praktyce oznacza, że trudno nam dostrzec gwiazdy. Na jasnym podmiejskim niebie wartości te oscylują w granicach 6/5 do 3 na obszarach wiejskich. Idealnie ciemne niebo, a więc te najbardziej rozgwieżdżone a zarazem najbardziej atrakcyjne dla pasjonatów astronomii, otrzymuje wartość 1. Im mniejsza wartość, tym niebo będzie przyjaźniejsze również dla owadów, zwłaszcza ciem. Obecnie w Polsce Zachodniej zlokalizowane są dwie Ostoje Ciemnego Nieba. Jedna z nich - Izdebno Chalin – położona jest na terenie Sierakowskiego Parku Krajobrazowego. A doskonałym punktem do obserwacji, np. sierpniowej Nocy Perseidów jest teren Ośrodka Edukacji Przyrodniczej w Chalinie. W takich miejscach, jak na terenie Gminy Sieraków, projektuje się sztuczne oświetlenie dostosowane natężeniem i barwą emisji do specjalnych zaleceń. Ogólna zasada mówi o skierowaniu wiązki światła w dół, by nie była rozproszona i charakteryzowała się niskim natężeniem oraz cieplejszą barwą. Unika się tym samym światła o krótszej długości fal (niebiesko-fioletowego). Dobrą praktyką, stosowaną w gminach jest również kontrola oświetlenia, wykorzystująca czujniki ruchu i zegary sterujące, tak by światło było udostępnione tylko wówczas, gdy jest potrzebne.
W jaki sposób przekładają się te zmiany na motyle nocne? Przede wszystkim należałoby określić z jakiej odległości sztuczne światło przyciąga ćmy? Eksperyment przeprowadzony w 1978 roku przez zespół Robina Bakera z Uniwersytetu w Manchesterze sugeruje, że większość ciem przyciągają pułapki świetlne zlokalizowane zaledwie w odległości kilku metrów od przelatującego owada. Z kolei wyniki niemieckich badań prowadzonych na obszarze oddalonym od zanieczyszczenia sztucznym światłem wykazały, że latarnie uliczne mogą przyciągać ćmy z odległości nawet 25 metrów. Zależność jest prosta, im ciemniej, im mniej elementów rozpraszających, tym dla takiego eksperymentu lepiej. Zwłaszcza, jeśli prowadzi się go w bezksiężycowe noce. Naukowcy oceniają, że w takich warunkach, zbliżonych do laboratoryjnych, ćmy mogłyby przebyć drogę nawet kilku kilometrów, dążąc do najjaśniejszego punktu przypominającego gwiazdę. W oparciu oczywiście o teorię wykorzystującą zjawisko nawigacji, czyli utrzymywania przez motyla stałego kąta pomiędzy trajektorią lotu a promieniami świetlnymi emitowanymi przez sztuczne światło.
Podczas nocnych wabień możemy spotkać się z reprezentantami wielu rodzin motyli nocnych. Od góry po lewej - brudnica, zawisak, narożnica oraz przedstawicielka wstęgówek. Do światła przylatują również błonkówki i prostoskrzydłe. Wabienie i oczekiwanie to nie lada atrakcja, gdyż towarzyszy jej dreszczyk emocji, niepewności i zaskoczenia
Warstwa odblaskowa w oku złożonym u zmierzchnicy trupiej główki. Pigment u motyli nocnych gromadzi się na dole, stąd światło przechodzi przez omatidia i odbija się od warstwy odblaskowej, tworząc opalizujący efekt
Ciekawą obserwacją podzielił się biolog tropikalny Daniel H. Jenzen na łamach prasy w 1984 roku. Otóż, badając duże zawisaki na Kostaryce, zauważył, że pomimo żerowania na kwiatach w pobliżu latarni, nie były one zainteresowane pobliskim źródłem światła. Nie zadziałał zatem w tym przypadku w ogóle mechanizm fototaksji dodatniej. Wysnuł tym samym hipotezę, iż światło nie przyciąga wszystkich osobników w ramach danego gatunku. Okazało się, że starsze motyle wśród zawisaków nie posługiwały się nawigacją świetlną, ale orientowały się w przestrzeni po rozpoznawaniu elementów krajobrazu. Czyli taka nawigacja oparta na orienteeringu. Natomiast bardziej podatne na nawigację świetlną okazały się młode osobniki, które zdecydowanie częściej lądowały pod lampami. Co ciekawe, zawisaki potrafią rozpoznawać, a nawet uczyć się kolorów, i to w słabym świetle, wykorzystując do tego celu receptory światła ultrafioletowego, niebieskiego oraz zielonego. Jeśli poświecimy latarką na żerującego na kwiatach zawisaka jego oczy zabłysną, niczym u sów, kotów czy lisów ponieważ posiadają błonę odblaskową.
W 2023 roku miałem okazję podpatrzeć na Borneo badania prowadzone przez doktorantów z Uniwersytetu w Cardiff, dotyczące wpływu światła czerwonego na kręgowce. Podczas przemierzania nocą borneańskiej dżungli wyposażono nas wyłącznie w latarki i czołówki o emisji światła czerwonego. Okazuje się bowiem, że kręgowce nie widzą tego spektrum, podchodząc do człowieka na wyciągnięcie ręki. Co więcej - wszystkie oczy owadów lśnią w tym świetle na kolory od żółtych do czerwonych. Jest to zatem całkiem dobry sposób na ich nocne wyszukiwanie. Cała dżungla ożywa i mieni się niczym w filmie Avatar. Może nie tak spektakularnie, ale tropienie owadów i pająków po refleksach świetlnych, odbijanych w oczach motyli i chrząszczy było niezapomnianym przeżyciem. Mój znajomy, który specjalizuje się w błonkówkach opowiadał mi, że światła czerwonego nie widzą również pszczoły i trzmiele, na co wskazywały przeprowadzane badania, podczas których pszczoły nie wykazywały aktywności w świetle czerwonym, zachowując się jakby panowała głęboka noc.
Należy dodać, że oczy ciem składają się z ogromnej liczby małych oczek o stożkowatej strukturze soczewki. Nazywamy je omatidiami (fasetkami). To podstawowy element złożony z rogówki i stożka, pełniącego funkcje soczewki oraz oddzielających je przegród. Budowa oka u motyli nocnych jest nieco inna od oczu motyli dziennych. Musi posiadać większą czułość, czyli tak jakby większe ISO, by owady te mogły widzieć w ciemności. Większa czułość zmniejsza zarazem ostrość widzenia, ale powiedzmy sobie szczerze, że w warunkach nocnych niekoniecznie chodzi o ostry obraz w 4K. Zresztą motyle aż tak wyraźnie nie widzą. By uzyskać ostrość podobną do wzroku człowieka ich fasetki musiałby mieć średnicę 12 metrów każda, co spowodowałoby wzrost motyla do rozmiarów Godzilli.
W porównaniu do apozycyjnych oczu motyli dziennych, oczy ciem są superpozycyjne. Ich omatidia w nocy pozbawiane są izolacji pigmentowej, która wędruje w przegrodach pomiędzy nimi z góry na dół, odsłaniając fasetki. Tym samym zwiększając wrażliwość wzroku na rozproszone światło, które jest przekazywane bezpośrednio na sąsiadujące komórki. U motyli dziennych, u których pigment znajduje się u góry przegrody, komórki barwnikowe pochłaniają większość promieni świetlnych, a przepuszczają do soczewki tylko światło prostopadłe. W ten sposób obraz jest ostry, ale wymaga dużej ilości światła, niczym w lornetce o większej średnicy obiektywu. Zjawisko to można zaobserwować u ciem gołym okiem. W nocy, gdy barwnik w przegrodzie jest odprowadzany na dół, oko posiada inny odcień niż za dnia, gdy barwnik wędruje do góry. Krótkotrwałe światło latarki w nocy nie jest w stanie wywołać reakcji powrotnej barwnika, dlatego przepuszczane jest przez przezroczystą powierzchnię i zostaje odbite od położonej głębiej warstwy odblaskowej. W dzień oczy nie świecą, gdyż większość światła pochłaniania jest przez znajdujący się u góry barwnik.
U niektórych zawisaków w jednym oku może mieścić się nawet 30 000 omatidiów. To bardzo wiele. Podobną ilość posiada tylko najbardziej zaawansowane oko złożone u ważek, zdolne wyłapać najmniejszy ruch. Dla porównania, niektóre gatunki antarktycznych równonogów posiadają omatidiów zaledwie kilka (5 u Glyptonotus antarcticus). A z jakiej odległości mogą widzieć motyle? Jest prawdopodobne, że krótka ogniskowa omatidiów oznacza, że rejestrują poruszające się plamy w promieniu 200 metrów i to w polu widzenia 360 stopni, na co pozwala im wielkość, rozmieszczenie i budowa oka. Mózg motyli i ciem potrafi bardzo skutecznie wykrywać światło i ciemność, co oznacza, że jest bardzo wrażliwy na każdy ruch, dlatego, między innymi, by nie spłoszyć motyla, należy do niego podchodzić bardzo powoli.
To już wszystko co przygotowałem dla Was we wstępie o motylach nocnych. Wiedzę o poszczególnych rodzinach czy gatunkach będziemy zgłębiać w kolejnych artykułach. Nadal będę również publikował hodowlane tutoriale. Jeśli czujecie się zainspirowani do odkrywania tych fantastycznych zwierząt koniecznie przeczytajcie również tekst w ramce poniżej. Pochodzi on z mojego artykuły o Interpretacjach, który zamieściłem na drugim blogi w Ornithopterum - "Motyle bez granic". Opowiada o kolejnej zdumiewającej zdolności motyli nocnych do wydawania dźwięków. Tymczasem zachęcam Was do kontaktu i dzielenia się swoimi spostrzeżeniami, dotyczącymi wszystkich motyli. Piszcie na ornithopterum@gmail.com.
Rafał
*Ilustracje użyte w artykule oraz fotografie przeziernika i fruczaka - Canva/ Canva Pro
*fotografie pozostałe - mojego autorstwa
Nocne widzenie to nie jedyna nadzwyczajna moc ciem. Inną, równie zdumiewiającą, jest zdolność słuchu. Ten nadzwyczajny jak na owada zmysł pomaga motylom nocnym uciec przed odwiecznymi drapieżnikami - nietoperzami. Polujące nietoperze emitują ultradźwięki w zakresie 25-100 kHz, od 2 do 10 razy na sekundę. Jeśli otrzymają zwrotny sygnał w formie echo, zwiększają częstotliwość swojego sonaru, skanując przestrzeń za potencjalną ofiarą. W toku ewolucji ćmy wykształciły szereg mechanizmów obronnych przed nietoperzami. Niektóre duże gatunki posiadają specjalne łuski, tłumiące na powierzchni skrzydeł ultradźwięki, emitowane przez te latające ssaki. Tym samym nadawca nie otrzymuje sygnału zwrotnego o latającym obiekcie, zupełnie jak samolot znikający z radaru. Inne taktyki obronne wykorzystują narządy słuchu, dzięki którym ćmy potrafią nietoperza usłyszeć i przed nim uciec, opadając ze złożonymi skrzydłami, a nawet go przegonić. Około 15% z 134 rodzin motyli nocnych i prawie 85% gatunków dużych ciem (Macrolepidoptera) posiada uszy! To właściwie tympanum, czyli membrana, a jej zasada działania jest analogiczna do naszej. Wpada w wibracje pod wpływem fali dźwiękowej, przekazując dalej sygnał do odpowiednich receptorów, czyli komórek nerwowych. Naukowcy przypuszczają, że uszy ćmy wyewoluowały w ciągu ostatnich 50 milionów lat w odpowiedzi właśnie na ewolucję nietoperzy. Lecz ta teoria nieco się rozmija u gatunków o dziennym trybie życie. U ciem latających za dnia tympanum pełni funkcję ostrzegawczą przed ptakami i innymi drapieżnikami, zatem ten organ słuchu musi być wrażliwy również na inne częstotliwości, niż tylko ultradźwięki nietoperzy.
System słuchu może być zamontowany właściwie na każdym elemencie ciała ćmy. Na skrzydłach, na tułowiu czy odwłoku. U niektórych gatunków zawisaków znajduje się nawet na narządach gębowych. To tzw. „palp-pilifer”, sprawdzający się zwłaszcza podczas żerowania na kwiatach. Wykrywa on wysokie fale dźwięków echolokacyjnych nietoperzy, przekazując sygnał do receptora w mózgu. Stanowi zatem narząd słuchu, lecz nie jest typowym uchem. Co ciekawe, również gąsienice mogą słyszeć, przy pomocy receptorów znajdujących się na włoskach. Jeśli zinterpretują dźwięk jako niebezpieczny, uruchamiają techniki kamuflażu, np. zastygają w bezruchu lub w jakiejś dziwnej pozie.
Wyglądający jak osa Przeziernik osowiec (Canva Pro), Igłodziobek - złapany w moim obiektywie prawdziwy koliber z Dominiki oraz "polski koliber" - Fruczak gołąbek (Canva Pro)
Niedźwiedziówka hebe i Krasopani hera, przykład aposematyzmu akustycznego, czyli informowania dźwiękiem o swej toksyczności potencjalnych drapieżników, w tym wypadku nietoperzy.
Co byście powiedzieli na to, że ćmy nie tylko słyszą, ale i potrafią śpiewać? Takie miłosne serenady mogą mieć kontekst związany z szukaniem partnera, ale mogą mieć również znaczenie przy technikach obrony, wykorzystując zjawisko mimikry Batesa (mimikry batesowskiej) a dokładniej rzecz ujmując – akustycznej mimikry batesowskiej, czyli kamuflażu dźwiękowego. Narządem śpiewu jest tzw. tymbal. Mianem tym określa się pofałdowaną strukturę egzoszkieletową, używaną do wytwarzania dźwięków u owadów. U motyli nocnych znajduje się ona na tułowiu, w formie wyspecjalizowanych obszarów nabłonka śródpiersiowego. Ich pofałdowane sprawa, że dźwięk powstaje, gdy cała powierzchnia bębenkowa zostaje zaciśnięta w wyniku skurczu mięśni, a następnie zwolniona. Przepływ powietrza, gdy fałdy wracają do pierwotnego kształtu, wywołuje tym samym serię ultradźwięków, czyli niezwykle szybkich „kliknięć”. Choć są wyjątki, jak u wspomnianej zmierzchnicy trupiej główki, u której głos wydobywa się przez skróconą trąbkę (ssawkę), przez którą owad przepuszcza wydmuchiwane powietrze, emitując pisk. Kamuflaż dźwiękowy jest najbardziej zaawansowaną techniką obrony u motyli nocnych. Polega na porozumiewaniu się ze swoimi odwiecznymi wrogami – nietoperzami. To jak urządzanie sobie pogawędek z wrogiem, niczym dyskusja w przestworzach dwóch pilotów samolotów rodem z filmu Top Gun. A o czym nasi skrzydlaci piloci rozmawiają? Choć moment wydaje się dramatyczny, rozmowa dotyczy gustów kulinarnych. Dźwięki wydawane bowiem przez ćmy w tym wypadku przenoszą jeden konkretny i ważny komunikat – jestem niejadalny a w związku z tym nietykalny, jeśli mnie zjesz będziesz żałować! Ta ważna pieśń o walorach smakowych sprawdza się do tego stopnia, że nauczyły się jej gatunki, które niejadalne nie są!
Największe tymbale w Europie w stosunku do wielkości ciała posiada ćma – Cymbalophora pudica. Szybki ciąg ultradźwiękowych kliknięć, służących do porozumiewania z nietoperzami, stosują również nasze rodzime, piękne ćmy z rodziny niedźwiedziówkowatych (Arctiinae), jak Krasopani hera (Euplagia quadripunctaria) czy Niedźwiedziówka hebe (Arctia festiva). Jej czerwone barwy świadczą o toksyczności, lecz w nocy ich nie widać, zatem nadawany niczym alfabetem morsa sygnał jest manifestacją jej ohydnych walorów smakowych. Przekazuje nietoperzom informację o zawartych w jej ciele toksynach. Zjawisko to nazywamy aposematyzmem akustycznym. Jeśli nietoperz źle zinterpretuje ten komunikat, zapamięta tą niesmaczną lekcję do końca życia. Dźwięki są kolorami świata nietoperzy, które szybko się uczą, kojarząc odgłosy z toksycznością. Wykorzystują to gatunki, które takiej broni nie posiadają. Doskonale pod Krasopani podszywa się, nie wyglądem lecz dźwiękiem, inna ćma – jadalna i ponoć smaczna Eubaphe unicolor. Wydając odgłosy identyczne jak gatunek toksyczny, zapewnia sobie tym samym ochronę – nietoperze jej nie atakują. To klasyczny przykład mimikry dźwiękowej (akustycznej mimikry Batesa).
Oczywiście istnieją również inne sposoby wydawania dźwięków przez ćmy. Część gatunków stryduluje, a więc pociera o siebie różne części ciała. Niektóre zawisaki strydulują, pocierając genitalia o segmenty odwłoka. Strydulować potrafią również poczwarki. Inne gatunki emitują dźwięki poprzez uderzenia skrzydeł. Doskonałym przykładem jest Przeziernik osowiec (Sesia apiformis), który z jednej strony wygląda kropla w kroplę jak wielka osa lub szerszeń, z drugiej wytwarza szum skrzydeł, przypominający brzęczenie tych żądlących błonkówek. Co jest kolejnym przykładem omawianej mimikry, zarówno pod względem morfologicznym jak i akustycznym. Dźwięk emituje również sam ruch skrzydeł, zwłaszcza jeśli jest wystarczająco energiczny. Prym pod tym względem wiodą zawisaki – od 25 uderzeń na sekundę u zawisaka tytoniowego (Manduca sexta), 46 u Euchloron megaera (przy rozpiętości skrzydeł do 12 cm) i aż 83 uderzeń na sekundę u „polskiego kolibra”, czyli małego Fruczaka gołąbka, (Hummingbird Hawk-moth - Macroglossum stellatarum). Przyznam się szczerze, że miałem okazje obcować z czterema gatunkami kolibrów, występującymi na Dominice (Ameryka Środkowa) i faktycznie furkot, który wydaje w locie nasz fruczak nawiązuje do ich fenomenalnego lotu. Nawet sposób poruszania się tego zawisaka jest podobny do tych mikroskopijnych ptaków. Nic więc dziwnego, że interpretacje, wskazujące na występowanie w Polsce kolibra, odwiedzającego latem balkony i ogrodowe werandy z kwiatami pojawiają się co roku na łamach mediów. Jednak zasięg występowania kolibrów ogranicza się wyłącznie do krainy neotropikalnej. Nie przeżyłyby w naszym klimacie. Myślę, że opiszę te spotkania w osobnym artykule, łączącym te owady i ptaki, czyli po prostu kwintesencja naszego Ornithopterum.
Na zakończenie anegdota. Słynny niemiecki entomolog, Rudolf Mell, specjalizujący się w rodzinie zawisaków, podczas swoich badań w Chinach był w stanie rozpoznać gatunek ćmy fruwającej wokół jego domu wyłącznie po furkocie skrzydeł. Zostało to skomentowane przez kuratorów działu Motyli i Ciem z Muzeum Historii Naturalnej w Londynie - Davida C. Lees oraz Alberta Zilli. Na łamach książki „Moths – their biology, diversity and evolution” napisali: „prawdziwy lepidopterolog to taki, który wsłuchuje się w motylą pieśń”. To moja subiektywna interpretacja ich słów. U mnie na bakier z rozpoznawaniem po jednej nutce. Ale może Wam się uda!
Ornithopterum.pl